Żyrafa i Wilk na DNIU RODZINY

27-10-2013 10:35

Tak, jak obiecałam, zdaję sprawozdanie z Dnia Rodziny.

Wyjechaliśmy z Sebą nad ranem, żeby zdążyć na poranną mszę w Boxtel i potem na kawę z herbatnikiem u babci Sebatiaana, która niestety nie była zaproszona do zabawy - w wydarzeniu brała udział tylko rodzina de Jongów (strona taty).

Start imprezy był zaplanowany na godzinę 15. Pytałam wielokrotnie Sebastiaana, czego mogę się spodziewać, ale Wilk sam nie wiedział – co roku jest to oryginalny pomysł organizatorów. Zabawę przygotowuje zwycięska drużyna z poprzedniego roku. Tegoroczne święto rodziny zostało zorganizowane przez Bena i wujka Seby, Wima. Wszystkie drużyny spotkały się w domu Wima i Wendy. Uczestnicy zostali podzieleni na 4 ekipy o następujących nazwach: smurf, sikający chłopiec, krasnal (moja drużyna) i wiewiórka. Obchody zaczęliśmy dość przyjemnie od kawy i ciasta (każda z ekip musiała przygotować jedno ciasto na zabawę).

Atrakcą tegorocznego Dnia Rodziny była gra terenowa. Dostaliśmy zeszyty z instrukcjami i zadaniami. Na wynajętych hulajnogach musieliśmy wyszukiwać konkretne miejsca w Boxtel np. mostek nad rzeką, powalone przez wichurę drzewo, tabliczkę z napisem : "Uwaga, teren prywatny" i wykonywać polecenia w odpowiedniej kolejności. Część zadań polegała na zrobieniu zdjęcia np. portretu drużyny na tle przydrożnego śmietnika lub w pozie sikającego pieska. Ale nie brakowało też ciekawszych poleceń. Była to chyba unikalna okazja, aby zobaczyć Wujka Seby wdrapującego się na lampę lub udającego małpę. Musieliśmy wedrzeć się do ogródka ciotki Seby, aby odnaleźć tam siatkę z warzywami, przeskakiwać płoty, obliczać sumę cyfr z pobilskiego słupa elekrtrycznego, wyszukiwać nazwy ulic, szkół, tuneli, obliczać odległość Boxtel od Amsterdamu na podstawie tablicy przy autostradzie i napisać poemat dla babci (mamy Bena).

 

 

Mieliśmy szczęście, bo pogoda nam sprzyjała i na chwilkę nawet pojawiła się tęcza. Cała wyprawa na hulajnodze zabrała nam około dwóch godzin. Bawiliśmy się świetnie i trzba przyznać, że nawet do zadań budzących moje wątpliwości (oszczędziłam wam zdjęcia z psią kupą), nie trzeba było nikogo zmuszać. Ostatnim etapem wyprawy był ogródek Bena i Anity, gdzie musieliśmy uzbierać warzywa na zupę. Każda z drużyn miała za zadanie ugotować inną zupę: nam przypadła pomidorowa. Co ciekawe, to było jedyny punkt programu, który wywołał niezadowolonie u mamy Seby (za mało czasu i zbyt dużo skłądników). Wszystkie zadania było odpowiedznio punktowane, równiez popularność ugotowanej zupy (ilość zjedzonych porcji) przekładała sie na punkty. Na koniec nastąpiło obliczenie wynków i rozdanie nagród.  Nasza drużyna zajęła drugie miejsce i tym samym zdobyła okazałego brokuła. Pierwsza nagroda okazała się kalafiorem – gigantem, trzecia siatką marchewek, a najsłabsi dostali pora. Seba, jako reprezentant wygranych, oficjalnie zaprosił na kolejny Dzień Rodziny do Krakowa.

Wspólne gotowanie zupy ...                                               ....Obliczanie punktów                                            Nasz nagroda za II miejsce

Ciekawym przeżyciem kulturowym było też ustalanie daty kolejnego święta. Padła propozycja, żeby  odbyło się ono we wrześniu lub na początku października następnego roku, ze względu na pogodę. Nie było to możliwe, bo wszyscy mieli już szczegółowe plany na kolejny rok: spotkania, wizty u lekarzy, wakacje, raporty do przygotowania....grafik pełny. Jedynym terminem, co do którego wszyscy byli zgodni, był ostatni weekend października.

Po tym dniu naszła mnie jeszcze refleksja, że Holendrzy są mistrzami tzw. team bildingu.


Załóż własną stronę internetową za darmo Webnode